O najnowszym filmie Jana Hryniaka napisano chyba już wszystko.
Zaraz, przecież film jeszcze nie wszedł do kin!!!
Nie szkodzi. Hasło Zenek, okraszone logo TVP a przez nieukrywaną sympatię do postaci głównego bohatera filmu, obecnego prezesa TVP kojarzone z nazwiskiem Kurski, robi robotę. Już sam pomysł nakręcenia takiego filmu wzbudził jakże skrajne emocje, podgrzewane tak ze strony przeciwników jak i zwolenników. Jaka jest prawda i gdzie leży? Postanowiłem sprawdzić osobiście, gdyż nienawidzę zabierać głosu w sprawie, o której nie mam zielonego pojęcia.
10 lutego w Multikinie, w warszawskich Złotych Tarasach odbyła się prasowa premiera filmu „Zenek”, na którą wybrałem się nie mając zupełnie żadnego pojęcia co mnie tam czeka. Na premierę przybył sam Zenek Martyniuk wraz z żoną i mamą, oraz wiele osób związanych ze sceną, głównie disco polo ale nie tylko. Był między innymi Michał Wiśniewski, Jarosław Świerzyński, ale też sam Limahl, znany z przeboju Never Ending Story, który występuje w filmie w finałowej scenie. Ale dość o oprawie. Zajmijmy się samym filmem.
Wyłączamy ze świadomości fakt, że jest to film o Zenku Martyniuku, disco polo i przez kogo zrobiony. Co otrzymujemy? Barwną opowieść o podlaskiej wsi lat 80-90 wypełnioną lokalnymi społecznościami żyjącymi obok siebie. Możemy, np. zanurzyć się w cygański obóz nad rzeką, gdzie Zenek często przebywa i podziwiać przepiękne, podlaskie krajobrazy których w filmie nie brakuje. Jest milicja, jest mordobicie, kradzieże, alkohol, rozboje a nawet porwanie. Lokalny półświatek ma tu swoje miejsce.
Autorom filmu udały się również dialogi. Są często surowe, dopasowane do sytuacji i nierzadko po prostu śmieszne. Nie w sensie prostackie, ale wywołujące salwy śmiechu na sali. Nie brakuje ciętej riposty jak i dynamicznych dialogów, czy lokalnego języka. Przyjemnie się odbiera ten element filmu.
Jeśli ktoś wybiera się na film by posłuchać disco polo, mocno się rozczaruje. Muzyki tej w dwugodzinnym obrazie prawie nie ma. Opowieść oparta jest na przygodach kliku prostych chłopaków, którzy zaczynają swoją przygodę ze sceną od zwykłych chałtur ze starymi organami. Grają po odpustach, remizach, weselach, imieninach za skrzynki wódki, którą potem sprzedają by mieć pieniądze. Nie grają tam typowego disco polo, którego wtedy praktycznie jeszcze nie było, tylko ówczesne hity muzyki pop i to co się zwykle gra na weselach. W filmie możemy usłyszeć utwory takich wykonawców jak Papa Dance czy Limahl. Wykonania są surowe, pełne dysharmonii, oddające klimat chałtur tamtych czasów. To też można zaliczyć na duży plus tego filmu, że nie starano się wygładzić i wybrylantować tego aspektu a wręcz przeciwnie. Odnosi się wrażenie, że wręcz chciano uwypuklić te niedoskonałości. Nawet angielski Zenka jest mocno szorstki i fonetyczny.
Film posiada pewną, ciekawą narrację prowadzoną w formie wspomnień uczestników wydarzeń z punktu widzenia obecnego czasu. Nie jest to jednak świadek wydarzeń siedzący w fotelu przed kamerą ale ulokowany jest w obecnej przestrzeni wspominanych wydarzeń. Oglądamy go jakby okiem kamery stacji TV, dla której opowiada pewien aspekt z przeszłości. Są to krótkie wstawki wprowadzające widza w temat akcji, dzieją się w czasach obecnych ale przenikają płynnie obrazem w czasy lat 80-90. Bardzo ciekawy efekt i dający pewną lekkość w poruszaniu się na osi akcji. Nie przytłacza to jednak akcji i nie przeszkadza w odbiorze filmu. Przenosi nas tylko kilka razy pomiędzy kolejne fragmenty opowieści.
Ciekawostką jest udział Limahla w finałowej scenie filmu, w garderobie. Nie specjalnie zrozumiała jest ta scena ale zamyka pewną klamrą całą opowieść wspólnym wykonaniem na scenie utworu never ending story przez Limahla, młodego Zenka, starszego Zenka i tego prawdziwego. Ciekawy zabieg autorów filmu. Czyżby zapowiedź kontynuacji?
Reasumując. Film o ciekawej akcji, podany w dość ciekawej formie, wypełniony scenami z życia wielu, ówczesnych chłopaków nie tylko z podlaskiej wsi. Nie przysypia się na prawie dwugodzinnej projekcji. Nie przytłacza też ilością muzyki choć momentami bym skrócił kilka występów.
Gra aktorska na poprawnym poziomie, bez nominacji do Oscarów ale i bez amatorszczyzny. Ogólnie trudno przyczepić się do jakiegoś elementu filmu ale zagorzali przeciwnicy na pewno coś dla siebie znajdą o ile się przemogą i obejrzą ten obraz.
Film więc raczej nagród żadnych nie zbierze a i szum medialny ma już w zasadzie za sobą. Jeśli miałbym odpowiedzieć na tytułowe pytanie – sukces czy klapa, to raczej klapa ale głownie kasowa. Obłożenie seansów jest dość marne więc myślę, że szybko zejdzie z kinowych ekranów a tym samym zacznie być dostępny na platformach VOD i zapewne w końcu skończy na płycie DVD. Można wtedy pokusić się o obejrzenie tego obrazu w zaciszu własnego domu, w tajemnicy przed znajomymi i sąsiadami, bo w sumie nie są to do końca zmarnowane dwie godziny. Film jest na pewno nie gorszy niż , np. „Chłopaki nie płaczą” czy „FUKS” a dla samych dialogów i podlaskich pejzaży warto sięgnąć po tę pozycję w wolnej chwili.